Posłowie
PiS od kilku lat przejawiają interesującą tendencję językową. Nie jest ona
zabawna ani szczególnie rażąca, ale uważnego słuchacza skłania do refleksji,
upierdliwca do przewrotnych wniosków. W kolejnym wywiadzie dotyczącym
katastrofy smoleńskiej padł epitet „świętej pamięci Lech Kaczyński”. Nie byłoby
w tym nic dziwnego, wręcz przeciwnie - zachowanie godne naśladowania, gdyby
pełni szacunku politycy było skłonni w podobny sposób wyrażać się także o
innych ofiarach. Bo kiedy „świętej pamięci” jest były prezydent, to niestety
każda inna postać tego zaszczytu nie dostępuje (zostając spychana na margines
pamięci sprofanowanej? (No chyba tak). Idąc tym tropem, od razu w mojej głowie
powstaje postulat powszechnej równości wśród zmarłych, konsekwentnego wspominania
nieboszczyków z równą czcią. Zmiany wprowadzajmy na dużą skalę. Nie wyobrażam
sobie żeby w jakimś podręczniku od historii widniał ogołocony ze „świętej
pamięci” Bolesław Chrobry lub Jan Ursyn Niemcewicz. Co to za różnica czy zgon
nastąpił 4 czy 1000 lat temu? Czy była to katastrofa, zamach, choroba czy
samobójstwo? Według średniowiecznego danse macabre, wszyscy jesteśmy wobec
wieczności, więc po co te wyróżnienia? W tym momencie z głowy wylewają się
wszystkie znane mi śmiertelne slogany i nawołują do zaprzestania sporów
doczesnych. Szkoda, że tylko mi, a niekoniecznie bohaterom wPISu….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz