Choć sesja trwa to nikt nie mówił, że w studenckim świecie nie dzieją się cuda. Ba, tutaj cuda są na porządku dziennym, co zdany egzamin to sprzyjający zbieg okoliczności, szczęście czy wola Boża.. Właśnie, ale na ile jest ona boska owa wola, nie wie nikt. Z samodzielnej lektury konspektu z pierwszego semestru filozofii dowiedziałam się, że logiczny dowód na Boga to całkiem rutynowa sprawa. Nic wielkiego, skoro w ubiegłych wiekach zwykło produkować się ich tyle, aby każdy wyedukowany, gotowy na konfrontację ze sceptykiem wierzący mógł sobie wybrać jeden. Pomimo moich wąskich horyzontów zbudowanych na tradycji ludowej i dwóch godzinach religii wytrwale prowadzonych do utraty licealnego tchu, wiem że wiara w Boga to rzecz niewymierna, ima się linijek, jest za ciężka dla kilogramów i za lekka na tony, nawet delta z niej nie wychodzi dodatnia… Oczywiście z dwojga złego zawsze lepiej poświęcać czas i energie na skomplikowane procesy myślowe z pogranicza logiki i teologii, niźli polować na czarownice czy palić heretyckie księgi.
Społeczeństwo Europy XXI wieku jednak coraz mniej doszukuje się Boga, a skupia na wartościach doczesnych, czego nauczyła mnie z kolej przygoda z drugim semestrem konspektu z filozofii. Konsumpcyjna kultura masowa, niemożliwe do zaspokojenia potrzeby zahukanego przez władzę społeczeństwa, wybrakowana ludzka egzystencja , utrata wartości i podmiotowości lub co gorsze nabywanie podmiotowości fałszywej, w systemie, który indywiduum gardzi, szczególnie jeśli ten system określa się mianem postmodernicznego fallogocentryzmu. Jeszcze jeden semestr filozofii i bez wątpienia mogłabym płodzić nieskończone ilości neo-postmodernistycznych radykalno-skrajnie lewicowych manifestów, ale los chciał, że ta przygoda miała dziś swój koniec. Wszyscy, bez wyjątku, bez względu na płeć biologiczną, kulturową, przyszłą ani przeszłą, bez względu na kolor skóry, poziom nabytej podmiotowości, bliskość za Absolutem (tym transcendentalnym i tym w płynie) i numer w USOS wchodziliśmy na salę z równym zrezygnowaniem, a może nawet kierkegaardowską rozpaczą. Powietrze było gęste od braku perspektyw, podejrzewam, że na weltschmerz nie pomogłaby ani kontemplacja sztuki, ani nawet tak zalecane przez Levinasa spotkanie z innym człowiekiem. Co robić? Jak żyć, panie Schopenhauerze, pytano. Sposób był tylko jeden.
Zaklinanie rzeczywistości to bardzo stara, prymitywna metoda radzenia sobie z okrutną rzeczywistością. Nietzsche powiedziałby pewnie, że to po prostu słabe, bo trąci Chrześcijaństwem, ale tendencja ta to sprawa poza wyznaniowa, dobrze spożytkowana - niezawodny klucz do sukcesu. Świadomość mechanizmów rządzących światem, głębokie rozeznanie w kwestiach popkultury i ramówki TVNu oraz chłodna kalkulacja, pozwoliła naszemu przyjacielowi na obmyślenie strategii idealnej - prośy do Magdy Gessler o BESOS.
Osoba Magdy Gessler, znawczyni stylu i smaku, stała się w życiu Polaków kimś o wiele ważniejszym niż nadto ekspresyjną prowadzącą program o garach i patelniach w podrzędnych restauracjach. Błogosławieństwa za pomocą besos, a zatem besoswieństwa, które głodnych karmią, a biednych przyodziewają, to zjawisko znaczące, i tym samym nie powinno pozostać lekceważone przez środowiska badaczy kultury, antropologów, religioznawców... Być może Boga nie było, ale już jest, a przemianowanie wartości (niem. Umwertung aller Werte) już nastąpiło i nie ma nic bardziej moralnego niż dobrze wypieczona soczysta kaczka, czy owa pizza, która nie opada…