środa, 30 marca 2016

GRanica

To cudowne uczucie podczas przerwy świątecznej, kiedy pijąc lampkę wina siedzisz z najdroższą przyjaciółką na werandzie jej domu przy światłach artystycznych lampionów, a jej rozkoszny kot wiję się na twoich kolanach i wtem ona oznajmia Ci, że od wielu dni winna była oddać Ci pożyczoną niegdyś książkę. Prostujesz się z zaciekawieniem, a z tyłu głowy pojawia się tysiące tytułów, które tak bardzo kochałaś a zgubiłaś lub kochałaś, a nigdy nie miałaś na własność lub w końcu kochałaś, a nigdy nie przeczytałaś, w sumie to ich istnieniu wiesz z miernego artykułu na Wikipedii przeczytanego po portugalsku ergo nie do końca zrozumiałego. Wymarzona pozycja obita w szlachetną skórę. Wewnątrz ozdobiona ilustracjami spod ręki zakonnego artysty, dostojna i pachnąca kadzidłem, czysta mistyka. I ona wraca rozradowana, lekki wiosenny wietrzyk delikatnie was owiewa i już chcesz dostać swój Święty Grall, utulić go i porwać, gdy …

Książka okazuje się Granicą Nałkowskiej wydawnictwa GREG, nie ma w niej grama obrazka, okładka się sypie, a jedyne czym pachnie to licealnym drugim śniadaniem. Tak naprawdę to siedzicie na jej łóżku, które w sumie jest wolnostojącym materacem. Wino wietrzeje, ona pije je z kubka po herbacie, ty z gwinta. Rozkoszny kot przypomina raczej złośliwego rysia, a święta znowu były za krótkie.


I wtedy przypominasz sobie, że na regale w twoim pokoju leży pięknie wydana, oczywiście pożyczona “Sztuka cenniejsza niż złoto” Białostockiego i satysfakcja erudyty (a tak naprawdę twojego wewnętrzny zbieracza) wraca i nastrój razem z nią..