piątek, 1 stycznia 2016

2016

Jeśli istnieje jakaś prosta metoda zbliżenia się do fantomowego uczucia powolnego umierania w całkiem realnych mękach, to jest to kac. I nie chodzi tutaj o żadne użalanie się nad człowiekiem, który prawdopodobnie z własnej nieprzymuszonej woli wypił kilka lampek wina, tuzin toastów z wódki, potem ponownie zakręcił się w okolicy jakiegoś rieslinga, aby w okolicy północy wlać w siebie pół butelki prosecco i finiszować, gdzieś pod choinką z aromatyczną gorzką żołądkową i sałatką. Nawet jeśli nazwiemy to chorobą, zatruciem, poziom niemocy pozostaje nadal taki sam. 

Nie bolą nas już brudne włosy, ani to trochę odrzucające bagno z mascary na naszych oczach, nie żenuje nas poza a la Quasimodo, w której przemieszczamy się od pokoju do pokoju w poszukiwania jakiegoś świętego Graala pełnego wody lub elektrolitów. 

Nie krępuje nas nawet to jeśli nie możemy się ruszać w ogóle. Wiele rzeczy staje się kompletnie nieistotnych i gdyby nie zasysające uczucie w przełyku, moralniak, samoocena na poziomie Rowu Mariańskiego, to kac byłby zagładą jeśli nie dla gatunku ludzkiego, to na pewno dla poczucia estetyki.

Nie życzę, ani sobie, ani Wam aby cały kolejny rok wyglądał i trwał tak długo jak ten poranek, południe, popołudnie i wieczór, ale mam nadzieję, że wszyscy zaznamy nieco pijackiego dystansu do tego, nas czeka. Nihilistycznego 2016 <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz