poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Poświąteczny schopenhaueryzm.

Święta to podobno szczególny moment przeznaczony do refleksji nad życiem, istnieniem, duszą i masą innych uroków człowieczeństwa. Gdybyśmy byli trochę mniej dualistyczni, a bardziej jednolici wszystko rozgrywałoby się na poziomie potrzeb fizjologicznych: głodny? zjedz kanapkę. śpiący? idź śpij. A nie: głodny? zjedz kanapkę, ale w tym samym momencie odczuwaj niedobór wiedzy i pragnienie wolności, rozkładaj na części każdy element swojego marnego jestestwa by w końcu obrzydło ci wszystko razem z biedną kanapką. Właściwie to czym ona zawiniła?

Kalendarz liturgiczny de facto ustalając daty zachowywania szczególnej refleksji być może tworzony był także z myślą o odciążeniu dnia codziennego. Masz aż czterdzieści dni na poważne analizy i interpretacje własnej osoby, daruj sobie jednak w ten lany poniedziałek. Ciesz się dniem wolnym, oraz przyzwoleniem na lanie wody po podłodze w salonie. Co więcej, nie każdy piątek to Wielki Piątek ! Nikt nie sugeruje oczywiście, że kiedy nie ma świąt kościelnych, jesteśmy zwolnieni z myślenia. Ważne by raczej nie przekładać melancholii i zadumy na momenty przeznaczone do radości. Problem jednak rodzi się, kiedy już osiągasz apogeum radości. Umówmy się, że dzień Zmartwychwstania Pańskiego nie powoduje w większości religijnych spazmów i głębokich wewnętrznych przemian, ale za to kilku godzinna uczta już tak. Przede wszystkim spazmy z bólu brzucha, rewolucje, ale głównie żołądkowe. Nadmiar świąt Sprawia, że jakaś resztka człowieczeństwa budzi się i w bardzo nieudolny sposób rozpoczyna niecodzienny proces myślowy.
No bo co jeśli Jezus uważa farbowanie ugotowanych jajek za głupotę, a tym bardziej bawi go święcenie ich w kościele? Wcale mu się to nie podoba, ba, a jeśli ktoś błędnie odczytał sugestie i tak naprawdę symbolem odrodzenia jest cebula? To ją winniśmy malować, święcić i czcić? Cebule w majonezie, cebule faszerowane, żurek z cebulami. Co wtedy...

Poza pytaniami z zakresu wiedzy kulturoznawczej pojawiają się również inne przemyślenia, quasi filozoficzne. To uczucie kiedy po siedemdziesięciu dwóch godzinach nieustannego posiłku jedyne o czym marzysz to żywot pustelnika i konsumpcja korzonków lub zakon gdzieś daleko, w Tybecie, byle z dostępem do wifi. Siadasz więc na kanapie i po kolej tracisz zmysły, najpierw giną smaki jedzenia, potem jego zapachy, w końcu znika widok. Zamiera zdolność ruchu, mowy, myślenia. Pracują tylko jelita. Stan, który wtedy osiągasz jest bliski nirvany, od życia nie chcesz naprawdę nic. A Schopenhauer  kiśnie z zazdrości..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz